4/10/2016

ReptileFest 2016

     Nie będzie zapewne nowością dla wielu z Was jeśli powiem, że jestem ogromną miłośniczką gadów. Węże, jaszczurki, aligatory- wszystkie bym głaskała, przytulała, a co najmniej obserwowała. Kiedy więc tylko mam okazję pobyć z tymi cudownymi zwierzakami, zawsze korzystam z tej okazji. Nie mogłam więc odpuścić tegorocznej edycji ReptileFest- wystawy gadów organizowanej przez Chicago Herpetological Society.
     W tym roku wystawa odbywała się w nowym miejscu. Z racji zeszłorocznych konfliktów i nieporozumień z UIC, wskutek których ostatecznie do wystawy nie doszło, w tym roku całe wydarzenie zostało przeniesione do Nortwestern Univeristy. Moim zdaniem z korzyścią- nie tylko przez darmowy parking, ale także dlatego, że wystawcy zostali rozdzieleni na dwie sale, dzięki czemu było więcej miejsca i dużo wygodniej było podziwiać zebrane zwierzęta. Jedynym minusem jak dla mnie była zmiana polityki w kwestii wnoszenia swoich zwierząt, przez co niestety Sydney w tym roku musiała zostać w domu.
     Jak zwykle na wystawie zostało zebranych wiele okazów nie tylko gadów, ale także płazów, a wystawcy bardzo chętnie prezentowali swoich podopiecznych oraz z zaangażowaniem odpowiadali na wszystkie pytania. Wyjście jak zwykle uważam za udane i już oczekuję na przyszłoroczną edycję.

     A dziś zapraszam Was na fotorelację z wystawy gadów. Jeśli ktoś czuje niedosyt, odsyłam także do innych moich relacji z ReptileFest: z roku 2012 i 2013.


220 funtów samej słodyczy






Wygląda ładnie, ale mam spore obiekcje co do komfortu węży...

Zakochałam się w tym kameleonie!

W tym roku na wystawie uzbierało się całkiem sporo żab i innych płazów.














Kto się doliczy- ile sztuk węży, a ile gatunków znajduje się na tym kolorowym drzewku? :)



Uwielbiam węże! Najlepszy masaż :)

A już na sam koniec zdradzę Wam mały sekret, że przymierzam się do adopcji koleżanki dla Sydney. Jeśli cały proces się uda, na pewno Wam opowiem i o nim, i pewnym stowarzyszeniu, a także przedstawię nową milusińską ;) A póki co, na sam koniec, dla przypomnienia- Sydney :)



8 komentarzy:

  1. To niestety nie jest miejsce dla mnie. Boje się węży,jaszczurek itp. Jedynie żółwie toleruje, bo wyglądają przyjaźnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej to ja wprost przeciwnie, nie znoszę gadów, kocham wszystko co puchate:) I powiem Ci szczerze, że aż mnie wstrząsało na widok zdjęć choć muszę przyznać, że są śliczne. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja generalnie kocham wszystkie zwierzęta :) I puchate, i z łuskami, i z piórami :) A gady są bardzo niedocenione!

      Usuń
  3. Gdyby nie gleboko zniechecajaca pogoda i fakt ze moje dzieci postanowily sobie spedzic leniwie weekend pod patronem "pidzama day" to moze bysmy nieswiadomie spotkaly sie ;) Moja znajoma goraco zachecala mnie do przylaczenia sie do jej rodziny i odwiedzenia tego miejsca z czego niestety, ostatecznie nie skorzystalismy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, widzę że kolejna Chicagowianka na pokladzie :) Miło Cię poznać, Patricia!

      Usuń
    2. Moze nie do konca taka Chicagowianka bo od ponad 15-tu lat mieszkam na polnocnym skraju Illinois ale fakt, Chicago bylo moim pierwszym domem i wiernym adresem przez blisko dekade i gdziekolwiek jadac poza stan nasze pochodzenie dumnie identyfikujemy z Wietrznym Miastem ;) Twoj blog czyta sie lekko i przyjemnie bo przypomina mi o moim dawnym chicagowskim zyciu. Bardzo lubie dowiadywac sie w jaki to sposob Ameryke,Chicago widza ci dzisiejsi - znacznie mlodsi ode mnie emigranci, z takiej swiezej pozycji a nie mocno juz zasiedzialego staruszka :). Zapraszam latem na daleka i zielona polnoc w kraine jezior przypominajaca Polskie Mazury!

      Usuń
    3. Uwielbiam Mazury! Pięknie musi być u Ciebie! :)

      Usuń

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger