7/02/2016

Witajcie w dżungli! Kilka słów o Guns N' Roses na Soldier Field

    Są takie marzenia, o których doskonale wiemy, że przyjdzie taki dzień, aby je w końcu spełnić. Są też takie, które wręcz boimy się snuć, bo doskonale wiemy, że do ich spełnienia i tak nie dojdzie. Nie w tym życiu. Not in this lifetime. A jednak! Takie właśnie, wydawałoby się marzenie nie do spełnienia, przyszło mi zrealizować wczoraj. Koncert Guns N' Roses, w takim składzie, to zdecydowanie wydarzenie, które na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Dziś jeszcze pełna jestem wczorajszych emocji, którymi jak najszybciej chcę się z Wami podzielić, więc zapraszam na kilka całkowicie luźnych informacji i wrażeń z wczorajszego koncertu. 

  • Wiadomość o koncercie pojawiła się kilka miesięcy temu, wkrótce potem bilety weszły do sprzedaży. Rozeszły się tak szybko, że postanowiono zorganizować w Chicago jeszcze jeden koncert, 2 dni później niż pierwotnie zaplanowany. Nie ma się co dziwić! Trasa "Not in this Lifetime", której częścią był wczorajszy koncert i będzie jutrzejszy, to pierwsza od wielu lat okazja, by zobaczyć zespół w TAKIM składzie. Axl, Slash i Duff na jednej scenie- to musiało się udać!
  • Koncert odbywał się na chicagowskim stadionie Soldier Field, który jest w stanie pomieścić ponad 60 tysięcy widzów. Był to pierwszy koncert, który miałam okazję podziwiać w takim otoczeniu, jak i pierwsza moja obecność na Soldier Field. Show było niesamowite, wliczając w to świetne nagłośnienie, rewelacyjny klimat, dopasowane wizualizacje w tle oraz fajerwerki na początek i koniec koncertu. Muszę jednak przyznać, że mimo wszystko chyba bardziej przemawiają do mnie koncerty w klubach, kiedy jest się blisko muzyków. No chyba że mowa o Woodstock. Wyobrażacie sobie Guns N' Roses na Woodstocku? To by było wydarzenie! Już widzę te tłumy śpiewające każdą piosenkę wraz z zespołem na kostrzyńskim polu... Ale wróćmy do wczorajszego koncertu!  
Zakończenie konceru. Fot.ABC7
  • Jako support przed Gunsami zagrał Alice in Chains. Dostać taki bonus- bezcenne! Jak się jednak okazało, czego nie mogę pojąć, nie wszyscy potrafili to docenić, ponieważ w trakcie koncertu Alice zaledwie połowa trybun była wypełniona widzami. Występ, jak to na support przystało, nie był zbyt długi- trwał zaledwie 45 minut. Zaledwie, bo kto jak kto, ale Alice in Chains zdecydowanie zasługuje na więcej czasu na scenie. Jak się jednak później okazało, miało to swoje dodatkowe uzasadnienie czasowe? Jakie? O tym poniżej.
  • Przed koncertem Guns N' Roses bardzo zastanawiałam się co z tego wyjdzie. Nie ma co ukrywać- chłopaki mają już swoje lata! Jak się jednak okazało, moje obawy okazały się być całkowicie bezpodstawne- cały zespół zaprezentował niesamowitę kondycję i szacunek do fanów. Chyba pierwszy raz miałam okazję być na dwuipółgodzinnym koncerie! Żadnych przerw, żadnego straconego czasu, cały czas niesamowite show! 
  • W czasie tak długiego występu, nie mogło być inaczej, fani usłyszeli całe mnóstwo hitów zespołu, jak choćby "Knockin' on Heaven's Door", "November Rain", "Sweet Child O'Mine", czy "Paradise City", zagrane tradycyjnie na zakończenie koncertu. Prawie do końca przyszło mi niepokoić się, czy aby na pewno usłyszę moje absolutnie ulubione "Don't Cry". Usłyszałam ;) Choć muszę przyznać, że moim zdaniem w wersji koncertowej zdecydowanie najlepiej ze wszystkich utworów brzmi "Welcome to the Jungle".
  • Axl jest w rewelacyjnej formie. Solówki Slasha są powalające. Jednak pomimo tych dwóch tak silnych osobowości, na scenie było widać i słychać cały zespół, co bardzo mi się podobało.
  • W cenie biletu była chyba ukryta opcja "darmowe inhalacje z marihuany".  Nie trzeba było nic palić, by poczuć w płucach dym.
  • Co mnie bardzo zaskoczyło, gdy zespół tylko skończył grać, ludzie po prostu wstali i zaczęli się rozchodzić. Okej, zdaję sobie sprawę, że koncert był długi i każdy fan powinien być usatysfakcjonowany, ale nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w Polsce. U nas pewnie przez przynajmniej 10 kolejnych minut ludzie staliby i skandowali z nadzieją, że a nuż uda się ugrać jeszcze jednego bisa.
  • Informacje praktyczne dla osób wybierających się na Soldier Field: ceny hot dogów zaczynają się od 7 dolarów, a napojów alkoholowych, w tym piwa, od 10 dolarów. Na stadion nie wniesiecie żadnych napojów, nawet wody czy pepsi, wszystko trzeba kupić na miejscu. Zdecydowanie na plus obsługa stadionu i sprawność przy wpuszczaniu fanów na obiekt. Nam całość, od wejścia do rutynowej kontroli i sprawdzenia biletu, poprzez kupienie drinka, po zajęcie miejsca, zajęła może 10 minut. 
  • Wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale zdecydowanie warto kupować bilety na przedsprzedaży. Ja za swój bilet, który cenowo był mniej więcej w połowie stawki, na przedsprzedaży zapłaciłam 90-kilka dolarów. Kilka dni później, kiedy bilety weszły do regularnej sprzedaży, miejsca w tym samym sektorze kosztowały prawie 300 dolarów. Jaką cenę osiągnęły ostatecznie, nie mam pojęcia. 
  • Podsumowując- z konceru wyszłam niesamowicie zadowolona. Był to zdecydowanie jeden z najlepszych koncertów, w jakich miałam okazję uczestniczyć. Slashowi chyba też się podobało: 

 A na sam koniec kilka zdjęć z wczorajszego konceru. Robione żelazkiem, ale cóż począć.

Jescze przed koncertami, prawie pusty stadion, choć miejsca pod sceną już zajęte. Jak ci ludzie wytrzymali tyle godzin? Podziwiam!

Alice in Chains na scenie
Początek występu Gunsów, za moment pojawią się na scenie





Dziękujemy za koncert!

4 komentarze:

  1. super maja podobno grac tez w Orlando. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacja, pewnie na ich koncercie cofnęłabym się w czasie :-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja nie wierzę własnym oczom! A tak się żarli, a tak zarzekali, że nigdy więcej. No cóż, "my way, your way, anything goes tonight". Cieszę się, że GnR wciąż jeszcze mają tyle pary, co dawniej.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Pamiętnik Emigrantki , Blogger